Original & Translated Poems
Bolesław Leśmian - Original Poems and My
Translations
1.
Gwiazdy
Tej nocy niebo w dreszczach od gwiazd mrugawicy
Kołysało swój bezmiar w sąsiednie bezmiary
To w próżnie swe radosne unosząc pożary,
To zbliżając je znowu ku mojej źrenicy.
Patrzę niby przez nagły w mej ślepocie wyłom,
A światy roziskrzone – zaledwo na mgnienie
Odsłaniają mym oczom, jak nieba mogiłom,
Dalekie, zatajone w srebrze ukwiecenie.
Odsłaniają swe jary, wzgórza i parowy,
Już z jednego szum borów płonących dolata,
Z drugiego – cisza grobów, a z trzeciego świata –
Krzyk o pomoc i zawiew południa lipcowy.
Zasłuchany, wpatrzony stoję tak do świtu,
Aż niebo wron zbudzonych przesłoni gromada,
Gwiazdy giną w jaśnistych roztopach błękitu,
I gąszcz rosy na rzęsach zbłyskanych osiada.
Skroń znużoną pochylam do stogu na łące,
Garscią rozćwierkanego rojem świerszczów siana
Rzeźwię oczy, smugami gwiazd jeszcze gorące,
I do snu odniałego padam na kolana.
I śni mi się, i trwogą uderza do glowy
Krzyk o pomoc i zawiew południa lipcowy.
Stars
That night the sky shivered from the blinking storm of stars
And swayed its immensity into the neighboring realms,
Either heaving its joyful fires into emptiness
Or in turn, bringing them closer to my pupil.
Blinded, I look as if through the foggy crack,
While brightened worlds – barely in a flash --
Unveil to my eyes, as if to heavenly mounds,
Distant, secret in their silver blossoms.
They unveil their canyons, hills and gorges.
Already from one of them comes the forest’s burning roar,
From the other – graves’ silence, from the third world –
A plea for help and the noon breeze of July.
Listening, I stay gazing like this until dawn,
When the awakened crows’ gathering coats the sky,
Stars disappear in the pale melting blue,
And the thick dew settles on flushed eyelashes.
I lean my temple against the haystack on the meadow,
I wipe my eyes, still hot of the trailing stars,
With the fistful of hay, chirping with the grasshoppers’ swarm,
And from the day-ridden dream, I fall on my knees.
I dream with intoxicating terror
The plea for help and the noon breeze of July.
2.
Otchłań
Kiedy wznoszę do lasu znój mojego żywota
I twarz tak niepodobną do tego, co leśne,
Widzę otchłań, co skomląc, w gęstwinie się miota
I rozrania o sęki swe żale bezkresne.
Rozedrgana zielonym, pełnym rosy płaczem,
Przerażona niebiosów ułudnym pobliżem –
Kona z męki i tęskni nie wiadomo za czem,
I cierpi, ze nie może na ziemię paść krzyżem.
I nie wie, do jakiego snu ma się ułożyć,
I szuka, węsząc bólem, parowu lub jaru,
Aby go dopasować do swego bezmiaru
I zamieszkać na chwile, i w ciszę się wdrożyć.
Czuję rozpacz jej nagą, czuje głód jej bosy,
Jej bezdomność, gałęzi owianą szelestem,
I oczy, które we mnie przez mętne szkła rosy
Widzę kogoś innego, niż ten, który jestem.
The Abyss
When I share with the forest my life’s hustles
And my face so dissimilar to all forest-like,
I see the abyss, which whimpering, tosses
Against the tree knots, exasperating its limitless wound.
Vibrating with green dew-filled cry
Frightened by the illusive nearness of heavens,
It is dying and longs for something unknown,
And it suffers, unable to fall prostrated on the ground.
And it doesn’t know to what dream it must make its bed,
And sniffing pain, it seeks some ravine or gorge
To measure its boundlessness by its own,
To live in it for a while, to initiate itself to silence.
I feel its naked despair, its bare hunger,
Its homelessness swept by a rustling branch
And its eyes who see the otherness in me
Through the fogged lens of dew.
3.
* * *
Oto słońce przenika światłem bór daleki,
Sosnom z nieba podając tajny znak wieczoru.
Oto sosny spłonęły, jakby w głębiach boru
Nagle coś szkarłatnego stało się na wieki!
Zwabiony owym znakiem, biegnę tam niezwłocznie,
Aby zawczasu jeszcze, nim wpłynę w noc ciemna,
Zastać na nikłym trwaniu i sprawdzić naocznie
To właśnie, co już drzewa widziały przede mną.
***
Here the sun pierces the remote forest with light,
Giving the evening sky’s secret sign to pines.
Here pines are set ablaze, as if in the deep forest
Something crimson has suddenly been born for eternity!
Lured with the sign, I run there without a delay
To be on time, before I swim into dark night,
To find the elusive existence, to witness
This exactly – what the trees saw before I did.
4.
Wiosna
Młode jeszcze gałęzie teżą się pokrótce
W zielonej, pniom dla znaku przydatnej obwódce.
Kwiaty, kształt swój półsennie zgadując zawczasu,
Nikłym pąkiem wkraczają w nieznaną głąb lasu.
W dali – postrach na wróble przesadnie rękaty
Z zeszłorocznym rozpędem chyli się we światy,
Jakby chciał paść w ramiona pobliskiej cierpiałki,
Co naprzeciw cień w skrócie rzuca w piasek miałki.
W obłoku – obłok drugi napuszyście płonie.
Wróbel łeb zaprzepaszcza w swych skrzydeł osłonie,
Jak gdyby nasłuchiwał, co mu dzwoni w sercu?
Świat, zda się, dziś nam nastał, a na pola szczercu,
Gdzie zieleń swym wyrojem omgliła rozłogi,
Bocian, pod prostym kątem załamując nogi
I dziób dzierżąc wzdłuż piersi dogodnie, jak cybuch,
Kroczy donikąd, w słońca zapatrzony wybuch,
Co skrzy się, że go okiem zgarnąć niepodobna
We wszystkich rosach naraz i w każdej z osobna.
Spring
Still immature branches thicken hastily
Against the green merely symbolic circle of the stem.
Half-dreamingly guessing their future shape, flowers
Enter the deep forest with their faint buds.
In the distance – a scarecrow with too long arms
Leans into the worlds with the last year’s enthusiasm.
As if it wanted to be embraced by a nearby saint,
Who throws its shortened shadow onto fine sand.
In a cloud – another cloud burns in its softness.
Sparrow’s head disappears inside its wings’ veil,
As if listening to what rings in its heart.
It seems the world was just born today, and where
Greenness fogs the field’s bareness with its swarms,
A stork, bending legs under straight angle
And holding its beak along its breast for comfort like a pipe,
Strides to nowhere, looking into the exploding sun,
Which shines so strongly, it’s impossible to contain it
In all the dew drops at once and in each single one.